Być jak papież, to marzenie naczelnego Gazety Wyborczej. Jarosław Kurski nie zasypia gruszek w popiele i niczym żaba podstawia nogę…
Spyta ktoś dociekliwy; skąd on może wiedzieć, co dokładnie o 11.20 szepnął prezes do najbliższych współpracowników?
Ano, z najpewniejszego źródła. Od swej częstochowskiej korespondentki, która z kolei dowiedziała się o tym od jakiejś, a jakże, anonimowej osoby. „To brzmi jak dydaktyka "Gazety Wyborczej" - usłyszała z ust prezesa Kaczyńskiego osoba, która w jego pobliżu słuchała papieskiego kazania…” donosiła w Gazecie red. Steinhagen. Słowem, wiadomość pewna: jedna pani, kochanieńka, powiedziała… Jak Boga jedynego kocham! Tak powiedziała…
Red. Steinhagen, można zarzucić wiele, ale nie, ze jest jej wszystko jedno. Co to, to nie! Zresztą, dała się poznać już wcześniej. Podczas pielgrzymki słuchaczy Radia Maryja. Kiedy ochoczo wzięła udział w akcji niejakiego Maszkowskiego, z antyfaszystowskiego pisemka Nigdy Więcej, rozdającego ulotki uświadamiające wiernych, że ich radio kolportuje treści kato-faszystowskie…
Co i zrelacjonowała. Z pełnym zaangażowaniem, acz, jak się okazało, niezupełnie rzetelnie: “Większość osób czytała i nie reagowała agresywnie. Wyjątkiem był ojciec Andrukiewicz z obstawą. Rzucił się na Maszkowskiego z pięściami, rozpiął mu koszulę, wyrwał i popsuł mikrofon. Obstawa zakonnika goniła w tym czasie fotoreporterów dokumentujących zajście”. Propagandyści tak już mają… Potrafią zasiać grozę.
Co do dydaktyki Gazety Wyborczej, to muszę przyznać, ze przynosi zaskakujące efekty. Miałem bowiem spory kłopot, by się z nią rozstać… Moje chłopaki przyzwyczajone zostały do jej obecności od maleńkości. A przyzwyczajenie? Wiadomo…Druga natura. Pomijając już moją bezgraniczną tolerancję… Z naturą trudno walczyć.
Lecz w końcu, chwalmy Pana, nadszedł szczęsny dzień, w którym do ich szkoły zawitał Bobik Biedroń… Od tego wydarzenia opiniotwórczy dziennik zniknął z mojego domu definitywnie. Bez protestów i żalu. A było tak…
Pani profesor od życia w rodzinie (w Liceum Rejtana), rzecz jasna po studiach genderowych, zaprosiła na gościnne zajęcia rzeczonego reprezentanta mniejszości seksualnych. Okazało się jednak, ze materiały mające być na nich zaprezentowane nie wzbudziły wielkiego entuzjazmu grona pedagogicznego, przeto przezacne grono owo grzecznie poprosiło, aby wykład w zapowiedzianej formie odwołała. Co się dopełniło...
Mimo to Bobik się zjawił. Nie zrażony, w towarzystwie wsparcia medialnego - gazetowej reporterki. W związku z czym wywiązała się mała awanturka, w wyniku której niedoszły wykładowca zmuszony został do odwrotu.
Następnego dnia w GW ukazał się artykuł, w którym opisano, jak to ksiądz katecheta (nb. tego dnia nieobecny) dostał szału i nie puścił idei LGBT za próg publicznej w końcu placówki. Skandal niebywały!
W relacji pojawiła się też zjawa, tajemna, a bezimienna, która przez łzy kwiliła: „ale naprawdę, my jesteśmy tolerancyjni..” Cała szkoła miała niezły ubaw poszukując nieszczęsnej. Podobnie, jak dzisiejsi łowcy pokemonów, względnie Czesi w 68, szukający ziomków, co to zaprosili Ruskich do Pragi...
http://wyborcza.pl/1,75398,20469268,franciszka-przeslanie-jednosci-pokusa-wladzy.html
http://stary.salon24.pl/722607,suplement